Przyszłam na świat w rodzinie, w której nie wierzy się w nic oprócz własnych możliwości. Nigdy nie byłam związana z żadnym kościołem.
Pamiętam jednak, że wielką radość sprawiały mi moje dziecięce, „wieczorne rozmowy” z Bogiem, podczas których opowiadałam Mu wszystko, co mia-łam w sercu. W momencie wejścia w wiek dojrzewania, porzuciłam niestety owe „wieczory” na rzecz horrorów, ciężkiej muzyki (głównie punk), propagującej ideę „no future” oraz innych trendów dalekich od idei chrześcijaństwa.
Moje życie toczyło się od weekendu do weekendu. Mając piętnaście lat tkwiłam już w porażającej pustce. Fascynowała mnie śmierć i tylko w niej widziałam „wolność i osłodę”. Mniej więcej w tym wieku zaczęłam odrzucać jedzenie mięsa. Dwa lata później stałam się zagorzałą wegetarianką.
Całe swoje dotychczasowe życie przeżyłam w wielkim smutku. Pogłębiały go także zwykłe ludzkie problemy i kłopoty rodzinne oraz szkolne, a także co raz to nowe nieudane związki.
Stałam się bardzo wyizolowaną, zatwardziałą i hardą osobą. Wiedziałam, że mam być niezależna, zawsze i wszędzie liczyć tylko na siebie. Uważałam, że mężczyzn trzeba traktować bez zbytniego zaangażowania się, nie wychodzić za mąż i pod żadnym pozorem nie mieć dzieci! Takie było moje myślenie „typowej” kobiety XXI wieku. Popadłam w skrajny pracoholizm. Pracą, nauką, imprezami próbowałam zagłuszyć pustkę i zapełnić wszystkie moje duchowe potrzeby.
W tym czasie poznałam Agnieszkę, z którą nawiązałam więzy koleżeńskie. Agnieszka przez kilka lat próbowała opowiadać mi o Bogu. Niestety byłam na to głucha. Obrany przeze mnie tryb życia tylko potęgował we mnie agresję, niechęć do wszystkiego i wszystkich oraz nienawiść, a zwłaszcza do rodziny. Nosiłam w sobie pretensje i zazdrość, że innym ludziom życie układa się lepiej i uważałam, że mają oni wszystko…
Pojawiły się też kłopoty z jedzeniem. W skrajnych momentach ważyłam czterdzieści siedem kilogramów. Podczas snu miałam potworne, koszmary, które nie pozwalały mi przespać spokojnie całej nocy i które towarzyszyły mi od dziecka. Nasiliła się też u mnie depresja i myśli samobójcze. Wszystko to urosło do niewyobrażalnych rozmiarów.
Około 8 marca 2007 roku po raz pierwszy poczułam, że moje życie jest tak puste, iż właściwie nie ma po co żyć. Niczym nie dało się wypełnić tej pustki. Agnieszka doradzała mi jak zawsze: „Przyjdź do Jezusa, On cię napełni radością i pragnieniem życia!” Pomyślałam, że raczej psychiatra mógłby mi pomóc nie domyślając się nawet, że w ciągu tego miesiąca zajdzie wiele zmian.
Zaczęłam czytać Nowy Testament, który znalazłam w szufladzie biurka w miejscu pracy; ot, taką małą niebieską książeczkę. W czasie mojego czytania „porażały mnie” treści w niej zawarte. Uzmysłowiłam sobie, iż łamię dosłownie wszystkie podstawowe wartości i zasady moralnego postępo-wania i dodatkowo, że nie mogę ukryć się przed tą prawdą.
Poczułam niezmierną potrzebę wyprowadzenia się od mężczyzny, z którym żyłam w nieformalnym związku. Całkowicie zmieniłam swe dotychczasowe zdanie na temat ślubu i rodziny. Uzmysłowiłam sobie, że żyję w kłamstwie, że konkubinat jest prowizorką, a nie prawdziwą, głęboką więzią, która powinna istnieć pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi.
Wkrótce zapragnęłam wrócić do Boga, a było to pragnienie jakiego nie doznałam nigdy w życiu. Pojawiło się ono nagle i czułam, że jest to coś, czego mi naprawdę brakowało.
Zaczęłam szukać. Całymi dniami szukałam w Internecie świadectw na-wrócenia, które chętnie czytałam. Usiłowałam chodzić do kościoła, ponie-waż wierzyłam, że tam Bóg mnie dotknie. Cały czas, a zwłaszcza w nocy, towarzyszył mi ogromny lęk przed tym, gdzie znajdę się po śmierci i co się stanie kiedy stanę przed Bogiem.
Pewnej krytycznej nocy, lęk był tak wielki, że poczułam jak tracę rozum. Wiedziałam, że muszę zawołać i prosić o pomoc, bo inaczej zostanę w tym stanie na zawsze. Wiedziałam w głębi duszy czyje Imię mam wzywać i Kogo mam się uchwycić. Tej nocy Jezus dał mi wielkie ukojenie. Nie wiedziałam jednak jak powierzyć swe życie Panu Bogu. Bałam się, że wiąże się to z utratą wszystkiego, co posiadam.
Pewnego dnia doznałam olśnienia wyrażonego w słowach, że tylko Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Zrozumiałam jaką powinnam być w Jego oczach.
17 kwietnia 2007 roku z pełną ufnością, spokojem i radością oddałam swe życie Jezusowi. Myślałam, że odtąd będzie idealnie, lecz dopiero wtedy poznałam, co kryje się pod pojęciem walki duchowej. Rozpoczęła się ogromna bitwa o moją duszę, czyli „umieranie starego człowieka”. Czułam się podle fizycznie i psychicznie. Przez pierwsze dwa tygodnie nie mogłam jeść ani spać.
W ciągu trzech tygodni od podjęcia tej decyzji, nastąpiły radykalne zmiany w moim życiu. Pierwszą z nich to zaprzestanie myśli samobójczych. Pomimo potwornego lęku, smutku i rozdwojenia, chciałam żyć. Wiedziałam, że muszę to przetrwać, że nie ma odwrotu. Po upływie tygodnia, od czasu mojej modlitwy o uwolnienie, Pan Jezus wysłuchał moich próśb i całkowicie wyzwolił mnie z tych wszystkich negatywnych odczuć.
W moim życiu zaszły również i inne zmiany. Zyskałam świadomość tego, jak dotąd żyłam. Z porażającą jaskrawością zobaczyłam całe zło, które we mnie tkwiło. Wszystkie fałszywe wyobrażenia o sobie runęły jednego poranka, w ciągu kilku minut. Przestałam przeklinać. Stało się to tak, jakby zasób słów tego rodzaju został skasowany z mojej głowy. Zniknęła również całkowicie niepohamowana agresja i niekontrolowane wybuchy gniewu, które były wymierzane na ogół w najbliższych. Zaniknęły agresywne myśli, bardzo nasycone przemocą. Pan Jezus uwolnił mnie od nienawiści, co spo-wodowało natychmiastową poprawę relacji w rodzinie. Nie odczuwam już potrzeby krytykowania i obmawiania innych.
Stałam się bardziej cierpliwa i bardziej otwarta w stosunku do ludzi. Ulotniła się zazdrość. Nie myślę już, że inni mają lepsze i szczęśliwsze życie. Nie chcę już wzorować się na życiu innych. Zniknął nałóg jedzenia słodyczy oraz nałóg oglądania telewizji całymi dniami i nocami. Mam normalny apetyt, w tym także na mięso, którego nie jadłam od 10 lat. Zniknęła chęć robienia ludziom na złość i ranienia ich. Odeszły ode mnie nocne koszmary, które nękały mnie od dzieciństwa.
W wyniku tego nie jestem znękana, nie odsypiam w dzień nieprzespanych nocy. Przestały pojawiać się uporczywe migreny i szczękościski. Wiem, że jest to początek mojej „wąskiej drogi” z Panem Bogiem. Każdego dnia odkrywam, jak wiele jeszcze muszę złożyć pod krzyżem. Bez przerwy karmię się słowami mojego Pana Jezusa, że wszystko co mi daje Ojciec przyjdzie do mnie, a Tego, który do mnie przychodzi z pewnością nie odrzucę (Ew. Jana 6,37).
Wierzę, że Pan Jezus, mój Zbawiciel, z wielką pieczołowitością tworzy moją duszę na nowo i zechce w niej zamieszkać do końca mego życia tutaj.
Emilia