Jakiś czas temu słyszałem świadectwo zbawienia, którym chciałbym się z wami podzielić.
Historia pewnego mężczyzny mającego na imię Czesław z pewnością zasługuje na szersze opowiedzenie w formie pisanej, ja jednak przytoczę tylko kilka ważnych faktów, o których usłyszałem bezpośrednio z jego ust.
Początek drogi
W dzieciństwie ministrant patrzący z nadzieją w przyszłość, Czesław starał się być człowiekiem prawym i ułożyć sobie dobre życie. Jednak przeciwnik ludzkiej duszy powoli odprowadzał go od idealistycznych pobudek i pragnienia bycia dobrym człowiekiem. Jego oczy częstokroć kierowały się na fragmenty Ewangelii zapisane w Biblii złożonej w kościele, jednak serce pozostawało bardzo dalekie i niewrażliwe na Boże Słowo. Powoli jego życie coraz bardziej oddalało się od zdrowej moralności i prawdy, prowadząc go na życiowe dno. Czesław tak oto relacjonuje ten okres swojego życia:
Szatan pchał mnie do coraz większej nieprawości, moje życie nasiąkało złem. Alkohol, imprezy, złe towarzystwo. Wszystko to sprawiło, że pogrążałem się w ciemności, nie wiedząc o tym, że zaprowadzi mnie to do dramatu mego życia. Na zewnątrz uchodziłem za tzw. „dobrego człowieka”, tak też mnie postrzegano, jednak moje wnętrze było tego zaprzeczeniem. Pewnego dnia słuchanie się głosu ciemności i styl życia, jaki prowadziłem, doprowadziły to tragedii i śmierci człowieka z mojej winy.
Za przestępstwo, jakiego się dopuściłem, sędzia był dla mnie bardzo surowy i stanowczy. W tamtym czasie, jeszcze w PRL-u, zasądzono mi podwójną karę śmierci.
Tak oto w wieku 23 lat w 1988 roku dostałem się do więzienia. Wiedziałem, że moje życie dobiega końca, marzyłem, by po raz ostatni zobaczyć swoją rodzinę. Wtedy czułem się bardzo zawiedziony na Bogu i często w swym nierozsądku kłóciłem się z Nim. „Boże, przecież ci służyłem, byłem dobrym ministrantem w kościele, a dziś jestem krok od śmierci? Dlaczego mi nie pomożesz i nie uratujesz?”.
Dzień po dniu oczekiwałem w celi śmierci na chwilę wykonania mojego wyroku. Początkowo, pełen buntu, nie potrafiłem się pogodzić z tym, co mnie czeka. Niebo jednak wciąż otwarte jest dla grzeszników i z czasem Bóg dał znać o sobie, i usłyszał moje rozpaczliwe wołanie o życie (choć wówczas jeszcze o tym nie wiedziałem). Po pewnym czasie mojego oczekiwania na wyrok sprawy przybrały nowy obrót. Założono rewizję mojego wyroku, by jeszcze raz zbadać wszystkie okoliczności. Ku memu zaskoczeniu po pewnym czasie mój wyrok śmierci został zamieniony na jedną łączną karę w postaci 25 lat więzienia. Jako jeden z ostatnich ludzi skazanych w PRL na karę śmierci cudem jej uniknąłem. To był pierwszy akt łaski dla mojego życia. Za to Bogu należy się chwała!
Siła Bożego Słowa
W 1992 roku, gdy odbywałem wyrok w Wołowskim Zakładzie Karnym, Bóg użył mojego przyjaciela z celi, Artura, z pochodzenia Roma, który pewnego dnia zaprosił mnie na spotkanie z grupą chrześcijan, która tam prowadziła służbę ewangelizacji. Potem wiele razy opierałem się zachęcie mojego przyjaciela, ale w końcu pewnego dnia zrobiłem ten krok. Tak więc udaliśmy się na spotkanie grupy biblijnej. Na tym spotkaniu otrzymałem egzemplarz Nowego Testamentu. Była to mała niebieska książeczka zwaną gedeonitką. Opuściwszy miejsce spotkania, zastanawiałem się nad wszystkim, co mogłem tego dnia usłyszeć.
W tym okresie jeszcze byłem nałogowym palaczem nikotyny. Papierosy w więzieniu to ważny towar, dla jednych zaspokojenie głodu nikotynowego, dla innych „waluta” wymienialna. O papierosy nie było łatwo, więc więźniowie (szczególnie ci, którzy palili nałogowo) robili, co mogli, by je zdobyć, lub w jakiś sposób zaspokoić swój nałóg.
Moją gedeonitkę miałem zawsze przy sobie i używałem jej w dwóch celach. Z jednej strony zaglądałem i czytałem poszczególne wersety, z drugiej strony, szczególnie tam, gdzie Biblia miała czyste kartki, wyrywałem je, by robić skręty. W pewnym momencie zabrakło czystych kartek (umiejscowionych w Biblii celem wykonania notatek), zacząłem więc wertować Nowy Testament w poszukiwaniu jeszcze jakieś czystej kartki. W pewnej chwili moje oczy skierowały się na pewien fragment Bożego Słowa. Jak przez mgłę wracały słowa, które widziałem w dzieciństwie na kartach kościelnej Biblii, służąc do katolickiej mszy. Był to fragment Ewangelii Jana, rozdział 3, wersety 16-21: Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny. Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony. Kto wierzy w niego, nie będzie sądzony; kto zaś nie wierzy, już jest osądzony dlatego, że nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego. A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego są dokonane w Bogu (Jan 3, 16-21).
Słowa te przeniknęły moje serce i otworzyły je dla Chrystusa. Od tej pory z większą uwagą i otwartym sercem czytałem Boże Słowo. Po kilku dniach studiowania Bożego Słowa byłem już przekonany, że wszystko, w co do tej pory wierzyłem, było tylko zbiorem rytuałów i religijnych obrządków, a nie wiarą w żywego Boga.
Na początku 1993 roku podjąłem decyzję pójścia za Jezusem i gruntownej przemiany swojego życia. Swoją decyzję przypieczętowałem chrztem wodnym, który przyjąłem w Zakładzie Karnym….
Zniszczona gedeonitka – drugi ratunek
Chciałbym opowiedzieć, jak Bóg wykonał swoją pracę nie tylko w stosunku do mojego serca, ale również użył tej małej Biblii, by dotrzeć do jednego z moich przyjaciół, też znajdującego się w więzieniu.
Kiedy przebywałem jeszcze w Wadowickim więzieniu, mój mały Nowy Testament był już bardzo podniszczony. Na wskutek częstego używania jego okładka była już bardzo porwana. Któregoś dnia, będąc na więziennym spacerniku, spotkałem pewnego człowieka, który zainteresował się moją Biblią. Patrząc na podartą książkę, zapytał o jej treść: „O czym ona jest?”. „To Słowo Boże” – odpowiedziałem. Uśmiechnąwszy się do mnie, poprosił o jej pożyczenie. „Czy mógłbym ją na nowo oprawić?” – zapytał. „Jestem introligatorem i mogę ją po prostu oprawić”. „Oczywiście” – z radością przystałem na tę propozycję.
Minęło kilka dni od tego spotkania, gdy spotkaliśmy się ponownie. Moja gedeonitka była zupełnie jak nowa. Mój przyjaciel introligator powiedział: „Czesiek, ta książeczka zwana Nowym Testamentem ma w sobie coś szczególnego”. Gdy spojrzałem w jego oczy, były szkliste i napełniały się łzami poruszenia. Wiedziałem, że Pan dotyka się jego serca. „Czy chciałbyś posiadać taką książkę dla siebie?” – zapytałem. „Tak!” – odpowiedział z radością. „Cóż, więc ta Biblia należy do ciebie” – odpowiedziałem przekonany, że jest to Boża droga dla tego człowieka. „Ta książka zmieniła moje życie, jeśli zapragniesz szczerze, zmieni również twoje”.
Od tamtej chwili życie tego człowieka zaczęło się zmieniać, jak wcześniej moje. Tylko Słowo Boże mogło to uczynić. Więzienie oraz system penitencjarny, przy najlepszych swych staraniach, nie mógł tego dokonać. Dzisiaj ów więzienny introligator jest moim domownikiem wiary w Pana Jezusa Chrystusa. Tak oto jeden Nowy Testament uratował dwie ludzkie dusze.
Oprac. Jan Stypuła