„W tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli”. (I Jana 4, 9)
Byłem trudnym dzieckiem, a posłuszeństwo nie było moją mocną stroną. Pomimo, że mój ojciec często mnie karcił, wiele to nie pomagało. Kiedy dorastałem, szkoła przestawała mnie interesować i pociągało mnie życie na ulicy. Ucieczki z domu, kradzieże stały się moim codziennym chlebem.
Takie życie szybko skończyło się w sposób, w jaki można się było spodziewać. Trafiłem na kilka miesięcy do zakładu poprawczego.
Kiedy stamtąd wychodziłem, byłem „facetem”, dla którego drugi człowiek się nie liczył. Ważne były jedynie moje potrzeby, moje wygody i obojętny mi był sposób, w jaki to osiągałem i jak wielu ludzi przy tym krzywdziłem. Coraz więcej piłem, coraz więcej kradłem, zażywałem narkotyki. Skutkiem tego był mój pierwszy ośmioletni wyrok. Aby wcześniej wyjść, chwytałem się różnych sposobów – do tego stopnia, że zaraziłem się śmiertelną chorobą: wstrzyknąłem sobie wirusa HIV. To nie pomogło. Wyrok odsiedziałem do końca.
Świadomość życia ze śmiertelną chorobą sprawiła, że chciałem z tego życia skorzystać jak najwięcej. Pomyślałem sobie, że nie mam nic do stracenia… Byłem złodziejem samochodów i dość szybko z kolegą rozkręciliśmy interes. Dokonywałem też napadów. Chwilami czułem się bezkarny, myślałem, że tak będzie zawsze. O ludziach, których krzywdziłem, myślałem: „słabeusze!”. Nie miałem żadnych skrupułów, a moje sumienie było wypalone. Jeszcze więcej pieniędzy, alkoholu i narkotyków, jeszcze więcej imprez! Oto była moja równia pochyła prowadząca do śmierci.
Po dwóch latach zostałem aresztowany. Kolejna sprawa, kolejny wyrok, tym razem sześcioletni. Ten kolejny wyrok, jak i poprzednie, nic nie zmienił w moim sposobie myślenia. Postanowiłem, że będę bardziej ostrożny i snułem plany nowych przestępstw, których dokonam po wyjściu. Jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała, było moje uzależnienie. Postanowiłem, że coś z tym zrobię. Zostałem skierowany na terapię uzależnień do Zakładu Karnego w Kłodzku. Byłem tam z moim kolegą, Rafałem, który pewnego dnia zaprosił mnie na spotkanie prowadzone przez kapelana więziennego Andrzeja Kulitę z Chrześcijańskiej Misji Więziennej. Poszedłem na to spotkanie z ciekawości. Z Rafałem prowadziliśmy dyskusje na temat wiary, które czasami kończyły się bójkami. On często powtarzał, że Boga nie ma, a tu zaprasza mnie na takie spotkanie! Nie liczyłem na nic, a tu niespodziewanie, od tamtego dnia zaczęło się moje nowe życie.
Andrzej powiedział, że nie namawia nas do zmiany religii, ale do czytania Słowa Bożego. Bardzo szybko przeczytałem „gedeonitkę” (Nowy Testament), którą dostałem na spotkaniu. Kiedy czytałem o wielkiej, cudownej Bożej miłości, nie potrafiłem powstrzymać łez. Nocami płakałem, przepraszając Jezusa Chrystusa za zło, które wyrządziłem. Do dziś nie potrafię pojąć ogromu Jego miłości do takiego grzesznika jak ja, bo niczym sobie nie zasłużyłem, aby być przez Niego tak kochanym. Ta cudowna miłość i łaska jest realna, doświadczam jej każdego dnia. Zostałem powalony przez Bożą miłość… A serce, które do tej pory było zatwardziałe i pełne złego, zostało zastąpione przez serce, które pragnie służyć Bogu, serce, które chce kochać i dobrze czynić wszystkim ludziom.
Po opuszczeniu kłodzkiego Zakładu Karnego pojechałem na terapię do Ośrodka Chrześcijańskiego Teen Challenge. Przyszły doświadczenia, chciałem kilka razy wyjechać z Ośrodka. Wiem, że gdybym tak uczynił, moje życie wróciłoby na stare tory. W takich sytuacjach przychodziłem ze łzami przed oblicze Jezusa, często z pytaniem: „Panie, czemu tak się dzieje? Widzisz, ja nie mam już siły, nie wiem, jak przez to przejść!” I nigdy, nigdy Pan Jezus mnie nie zostawił w potrzebie. Zawsze pokazał drogę wyjścia, pokrzepił, posilił. Dziś, kiedy jest mi ciężko, kiedy czegoś nie rozumiem, przychodzę klękam na swoje kolana i pytam, a Bóg jest wierny i daje to, czego mi potrzeba.
Po zakończeniu terapii stałem się prawdziwie wolny, bezpieczny i kochany. Chwała Jezusowi! Od tamtej pory upłynęło już trochę czasu.
Wierząc, że Bóg jest wierny uchwyciłem się słów z listu św. Jakuba 5:14
„Choruje kto między wami? Niech przywoła starszych zboru i niech się modlą nad nim, namaściwszy go oliwą w imieniu Pańskim”. W tej modlitwie po raz kolejny znalazłem łaskę u Boga.
W późniejszym czasie w poście i modlitwie przyszedłem do Boga, prosząc Go o żonę odpowiednią dla mnie. Nasz cudowny Zbawiciel wysłuchał również i tego wołania. Jak każdy chyba żonaty mężczyzna chciałem być ojcem – również i tej modlitwy Pan wysłuchał i obdarował nasze małżeństwo córeczką!
Alleluja! Cudowny i dobry jest nasz Bóg! Wiem też, że na drodze za naszym Zbawicielem nie ma miejsca na kompromisy z grzechem!
Chcę oddać Bogu chwałę w Imieniu Jezusa Chrystusa, mojego Zbawiciela, za nowe życie, które otrzymałem z łaski; bo nie mam niczego, czego nie otrzymałem wyłącznie od Boga!Chwała Mu za to!
Niech Bóg was błogosławi!
Darek Warnke (Pismo DPŻ-4/2011)